Na początku chciałabym coś wyznać. Otóż przez ostatnie dwa dni nie tylko nie miałam czasu (a być może i chęci) na zajęcie się czymkolwiek pożytecznym, lecz przede wszystkim kiedy już szczątki takiego czasu znalazłam, przychodziła do mnie moja Wena i mój Wen, spoglądali na mnie z lekkimi uśmieszkami i mówili, co mam sobie zanotować odnośnie pisanej właśnie powieści. I musiałam to notować, bo jakby mi uciekło, to bym chyba płakała z żalu. To dlatego dzisiejsza notka będzie dość krótka i rzeczywiście pisana jedynie tytułem wstępu. No ale gdzieś trzeba zacząć, czyż nie? A po Pyrkonie i mojej prelekcji na ten temat doszłam do wniosku, że cykl o BuJo jako narzędziu dla piszących powstać musi. Rzekłam.